14 sierpnia, 2011

Fragment mojej nowej książki

DEAL

   Powietrze w ogrodzie rozdarł przeraźliwy krzyk,  śmiertelne wołanie o pomoc, prymitywne, wręcz zwierzęce. Ścierka wpadła do miski z wodą, która rozprysła się na boki i zniknęła  w  miękkim włóczkowym  dywanie, akurat w tym miejscu, gdzie wzór tworzył żółtą pupę misia Puchatka. Krystyna pędziła na oślep przez wąski korytarz, ciemny, bo wysiadła żarówka, duszona przerażeniem, tak samo archaicznym jak krzyk, który je spowodował. Runęła rozdygotanym ciałem na stojący w drzwiach rower Kamilki i wraz z nim jak jedno ciało, jeden organizm potoczyła się po schodkach na wyłożone betonowymi płytami małe podwórko. Wciąż obejmowała rękoma koło, a nogi wcisnęły się pomiędzy ramę i łańcuch. Co oznacza ten krzyk? Słychać w nim przerażenie, grozę, ostateczność, nieodwołalną katastrofę. Rozbiegany wzrok ślizgał się po sadzie, nieznaczny ruch liści i motyli w rozżarzonym powietrzu. Niby wszystko w porządku, światło i cień, cisza popołudnia. Promienie spadały  na ziemię ukośnie, mącąc krople niewidzialnej mżawki, przebijały się przez szpaler  przyciętych grzybiasto krzewów. Kończyły swój bieg w starej studni, której nikt tak naprawdę nie postrzegał i wszyscy przechodzili obok niej obojętnie, nawet lekceważąco, źle oceniając jej śmiercionośny potencjał. Rzuciła się w stronę ocembrowanego otworu, nieposłuszne ciało  sztywniało, walczyła z powietrzem stawiającym wbrew zasadom fizyki zbyt duży opór, jakby przed nią tkwiła niewidzialna ściana z przeźroczystego budyniu.  Długowłosy kundel, bezmyślnie szczekając,  z trudem przecisnął się przez sztachety, podrygiwał tylną częścią ciała jak ryba ogonem. Trzeba zajrzeć! W cholerną otchłań, skąd już po sekundzie nadejdzie odpowiedź. Jeszcze dwie sekundy, potem jedna, ostatnia, po której trzeba będzie pochylić się nad niskim murkiem i przebić pełnym lęku spojrzeniem mrok długiego lochu, sięgnąć dna. Sekunda wydłużała się, Krystyna zatrzymywała ją, czas był jej posłuszny, dał się uprosić. Pies kwilił u nogi, deszcz kropił natrętniej. Zdążyła jeszcze zaczerpnąć powietrza jak przed śmiertelną walką i spojrzała…. Skrawek czerwonej bawełnianej sukienki Kamilki dziurawił czarną przestrzeń studni, krwawił jasnym rubinem, dalekim od poezji, bardziej szyderczym niż pięknym.  Krystyna krzyknęła w głąb wydrążonej ziemi. Głos uwiązł w czarnych czeluściach, zatonął w powietrzu, porażonym drgającą falą. Wilgoć buchnęła w nozdrza i stęchlizna jak oddech głębinowego potwora. Odwrócić głowę i udawać, że zobaczyła jedynie pustkę? Zresztą mogła niczego nie zauważyć albo zauważyć dopiero za pół godziny, kiedy szanse się skurczą do minimum, a jej rozrosną, spotężnieją. Pędzące sekundy decydowały za nią, już ich nie zatrzymywała, niech biegną, zaraz będzie po wszystkim. Nad głową Krystyny brzęczała cisza, borowała oszalały mózg, żeby wydrążyć go z myśli. Na dnie studni leżał piasek, brudny, szary, ale miękki, może dziecko ma jeszcze niewielką szansę? Zaraz, zaraz, a co z jej szansą? Szansa Kamilki niweczy jej szansę… bo nie da się pogodzić.. jednak przecież jest matką! Matka musi właśnie tak zareagować jak się należy! Dopadła telefonu. Nowa lekcja życia, nieoczekiwana, bo wszystko, co do tej pory planowała, zniweczyła jednym telefonem, i nie żałowała.. Powietrze przyniosło wreszcie leciutkie, odległe dźwięki syreny, obietnicę życia. Przysiadła na schodach i kołysała się lekko w rytm wpadających do rynny kropel deszczu. Ktoś położył jej rękę na ramieniu, lekko lecz stanowczo, bez słowa wskazała studnię. Nawoływania strażaków,  podniesiony głos lekarki,  przemykające obok niej postacie, spocone twarze, wiele spoconych, zmęczonych twarzy, niespokojne ruchy rąk, wszystko wirowało wokół niej, kręciło się zapamiętale i potem zniknęło. Dziewczynka leżała na noszach, włosy dziwnie błyszczały, jaśniały na tle szarego koca, choć przecież oblepione mokrym piaskiem . Skąd się wziął ten złocień na włosach? Wyschnięta studnia rysowała się blado i łagodnie, prawie malowniczo na tle drżącego w deszczu sadu, jej suche istnienie zaczęło dopiero teraz nabierać sensu