24 stycznia, 2011

07 stycznia, 2011

Jedno z opowiadań

.Ławka

Jola wysiadła na niewielkiej stacyjce z  dwoma torami i maleńkim budynkiem, w którym pośrodku ciemnego pomieszczenia stała jedna ławka wyryta ostrymi narzędziami jak rzeźba. Za grubymi kratami bielała zniechęcona twarz kasjerki na pół etatu. Jola spojrzała na odrapany budynek, pokryty nieskromnymi napisami i pokręciła głową, trochę z niedowierzaniem, trochę z irytacją
-Nic się nie zmieniło! – mruknęła. 
Na podróż do kraju włożyła elegancki, krótki, wiosenny płaszcz z prawdziwej wełny i skórzane półbuty, zgrabne, drogie i niewygodne. Mieszkańcy  wioski zawsze powinni mieć wrażenie, że Jola jest osobą zamożną, chociaż coraz trudniej było jej utrzymać ten status. „Teraz w Polsce można już wszystko kupić, nie to, co  dziesięć lat temu, kiedy przyjechałam na pogrzeb matki i oczarowałam wszystkich zwykłą komórką”- pomyślała z żalem, chociaż powinna się cieszyć.
Szła poboczem wąskiej drogi, wysypanej żwirem, pofałdowanej i popękanej, po obu jej stronach kiełkowało zboże jak  krótka  szczecina. Horyzont zamykała lśniąca w słońcu wieża wiejskiego kościoła. Obraz ten wyrastał ponad epokę, jakby czas w tym miejscu ledwie nadążał za ogólnym czasem.
 Rozpięła płaszcz, przełożyła z jednej ręki do drugiej ciężką torbę i poprawiła na ramieniu torebkę od Gucciego. Nagle gwałtownie przechyliła się na prawy bok, bo wysoki obcas ugrzązł w żwirze i pięta wyskoczyła z luźnego buta. Jola syknęła z bólu.
 – Cholerna droga! Nic się nie zmieniło!- utyskiwała, ale nie zwolniła tempa. Z daleka wyglądała jak kukiełka, która od czasu do czasu podryguje to na jedną, to na drugą stronę, czemu towarzyszą bolesne syknięcia.
 Za rogiem ukazały się znajome mury domku jednorodzinnego o prostej architekturze bez specjalnych wygód. W ogrodzie kosił trawę wysoki, szczupły mężczyzna.
- Kogo widzę! Jola !- zapiał z uciechy.
- Nasza cudzoziemka przyjechała na urlop!- krzyknął w stronę domu, uśmiechnął się szeroko i rozwarł ramiona na przyjęcie siostry.- Nie spodziewaliśmy się ciebie!
Po chwili przed dom wyszła sztywna jak posąg bratowa
- Nie zadzwoniłaś- stwierdziła. - My tu w Polsce też mamy telefon, nawet komórkę- powiedziała uszczypliwie. Jola posłała jej ostre spojrzenie. Brat złapał torbę i  popchnął  Jolę w stronę wejścia.- Zaraz będzie obiad - zatarł dłonie, bo taki miał zwyczaj, kiedy się na coś cieszył.
Jola weszła do swojego pokoju na piętrze i usiadła na łóżku. Na ścianach jak dawniej wisiały święte obrazki i makatki, które własnoręcznie zrobiła na zajęciach praktycznych w szkole. Od razu obsiadły ją wspomnienia, ponure jak czarne ptaszyska zimą na polu. Kiedy wsłuchała się w ciszę pokoju, wyłowiła z niej dźwięki przeszłości - podniesiony głos matki, która o świcie  stanęła nad Joli łóżkiem, w chustce na głowie, przekrzywionej tak, że zasłaniała pół jej twarzy;
- Wstawaj Jolka, krowom trzeba dać! Rusz się!  Okropne dziewuszysko.
- Sama sobie daj!- odburknęła Jola  i odwróciła się na skrzypiącym łóżku twarzą do ściany, odsłaniając grube uda
- A to leń śmierdzący, wyrzutek! Tylko by spała albo gapiła się na drzewa.
- Nie chcę do krów, nie znoszę ich smrodu- Jola na krótko odwróciła twarz w stronę matki
- Ale mleko żłopiesz i ci nie śmierdzi! Nikt cię nie będzie utrzymywał! Mogłaś skończyć szkołę..
- Nie interesuje mnie nauka- przerwała Jola- zresztą po szkole i tak nie ma perspektyw. Należę do straconego pokolenia- powiedziała melodramatycznie.
 - Stracone pokolenie! Czego to czorty nie wymyślą!
Matka dopiero teraz poprawiła sobie chustkę na głowie, odsłaniając całą twarz, zdrową i rumianą, jak u Breugla, wykrzywioną gniewem na takie fanaberie.
Jola spojrzała na matkę butnie, ale zwlokła się z łóżka i poczłapała do łazienki lub właściwie do pomieszczenia, gdzie była bieżąca woda i duży zlew.
- Jak znajdę w mieście pracę, to się wyprowadzę. – Jak najszybciej - dodała zza zamkniętych drzwi. Jej słowa dobiegły zniekształcone pod wpływem szumu strumienia wody.
Co odpowiedziała matka? – Nie pamiętała. Pracy nie znalazła, ale się wyprowadziła.
                                                                    *
 Jola rozpakowała torbę i  wyszła przed dom, usiadła na ławce skleconej z dwóch bali i deski, pociągniętej brązową farbą i zamyśliła się. Siedziała krótką chwilę bez ruchu, potem odetchnęła jak po męczącej pracy.
Tamto lato przed wyjazdem do Wiednia, było nadzwyczaj upalne i suche. Stała wtedy pośrodku podwórka z rozpadającym się płotem, którego brzydoty zdawała się nie dostrzegać. Liczyła się tylko kolorowa gęstwina kwiatowego ogrodu, dojrzała zieleń ogromnego klonu, stojącego samotnie pośród dzikich malin chwastów, w mniej ważnej części gospodarstwa. Z budy wypełznął szaroczarny, sterany podwórkowym życiem pies i potrząsając łańcuchem podskoczył radośnie w stronę Joli. Po chwili z domu wyszła staruszka i kołyszącym krokiem starego marynarza podeszła do ławki.
- Usiądź koło mnie Jolu- ruchem dłoni, nadwerężonej przez artretyzm, wskazała miejsce obok siebie, po czym wystawiła do słońca zniekształcone kolana. Jola usiadła obok niej bez słowa, długą chwilę milczały i obie patrzyły w tę samą dal, jedna obojętnie, druga z tęsknotą, staruszka z tęsknotą
- Babciu, moim marzeniem byłoby tak siedzieć przed domem na ławeczce i patrzeć na ogród. Całe moje życie mogłabym tak patrzeć..
- Dziecko, zrób jakieś wykształcenie, bo bez tego w dzisiejszych czasach ani rusz!
- Z wykształceniem też nie, kryzys.
- Ale przecież coś trzeba robić! Nie można tak siedzieć.
- Kiedy mi się nie chce. Dlaczego nie pozwolą mi żyć tak jak ja chcę? Przecież każdy ma prawo do decydowania o sobie, czytałam gdzieś, że jest taka Konwencja Genewska, która to zapewnia.
- Konwencja? A czy ta konwencja mówi też, kto ma takiego człowieka utrzymywać, któremu się nie chce pracować? – spytała babcia całkiem poważnie.
- Chyba państwo. Słyszałam, że na Zachodzie dają niepracującym pieniądze i że mogą oni całkiem dobrze z tego żyć. Po chwili dodała
-To, że nie chcę pracować to wcale nie lenistwo, to jakiś przymus, to filozofia życia. Pragnę tylko tu siedzieć i nic nie robić. Myśleć i patrzyć na ogród
- A co będziesz robić w zimie?- spytała babcia całkiem przytomnie
- W zimie -Jola zawahała się lekko- w zimie będę patrzyć na to samo przez szybę, i już.
- Ciekawe ..ciekawe- powiedziała babcia w zamyśleniu. Nagle obraz zamyślonej babci rozpłynął się, jakby przepędził go porywisty wiatr.
Jola wróciła do rzeczywistości, do ławki i pustej budy po Czarku, którego już żaden inny pies nie zastąpił. Wyciągnęła się na ławeczce, z kuchni dobiegał odgłos szurania garnkami, świadczący o dużym stopniu zdenerwowania kucharki. Tak samo wtedy, przed laty, matka szurała za złością garami po piecu, a Jola siedziała na ławeczce, uparcie, prowokacyjnie, całą siłą woli broniąc się przed jakąkolwiek pracą. Właśnie na tej ławce powstał plan życiowy, rozmyślała nad nim długo, opracowując wszelkie detale. Powstały różne wersje tego planu, ale cel był zawsze jeden – szybko zarobić tyle pieniędzy, żeby potem do końca życia móc tylko siedzieć na ławce i nic nie robić.



                                                                *
 Nazajutrz pojechała do miasteczka, właściwie bez specjalnego celu. „Nawet w takiej mieścinie można teraz wszystko kupić” - pomyślała oglądając wystawy sklepowe.
Weszła do dużego pawilonu spożywczego i stanęła bezradnie z koszykiem w ręku pośrodku sklepu. Podeszła do regałów z kosmetykami, wzięła pomadkę do ręki, spojrzała w lustro. Za plecami dostrzegła skupioną kobiecą twarz, znaną, a jednak obcą. Obróciła się.
- Jolka!- wykrzyknęła radośnie kobieta - Od kiedy jesteś w kraju? Na długo tym razem?. Co tam w Wiedniu? – zasypała ją deszczem pytań.
- Krystyna! Dobrze, że cię spotykam. Miałam się do ciebie wybrać. Zmieniłaś fryzurę, prawie cię nie poznałam.
 Jola zręcznie wyplątała się z gęstwiny pytań o Wiedeń i objęła przyjaciółkę
Krystyna nieznacznie poprawiła włosy.
- Rozjaśniłam, bo siwieję, niestety. Teraz będą blondynką – zaśmiała się szczerze.
-Przyjechałaś odpocząć. Pewnie się tam naharujesz?- zapytała życzliwie
- Tak za wszystkie czasy! Ale to nie szkodzi, to tylko droga do celu - powiedziała dziwnie ściszonym głosem, jakby chodziło tajemnicę. - Zarobiłam tyle pieniędzy, że teraz mogłabym już nie pracować
- E, bez pracy nudno. A jak tam sprawy sercowe?
Krystyna wzruszyła ramionami, chcąc podkreślić obojętny stosunek do tematu
- Jeszcze nie spotkałam tego jedynego
- Romantyczka! Przecież mogłaś wydać się za Austriaka, nawet gdyby to nie był ten jedyny.

                                                                           *
  Jola przechodziła obok piekarni, zapachniało świeżym chlebem i żołądek Joli kategorycznie domagał się jedzenia. Jeszcze chwilę się wahała, zaglądnęła do pachnącego wnętrza przez szybę wystawową. Wśród rogalików i bułek z makiem zobaczyła twarz młodzieńca.
Pokręciła głową z niedowierzaniem, bo nie mogła sobie wytłumaczyć swego zainteresowania chłopcem, który mógłby być jej synem. Uświadomiła sobie nagle swoją starość, opuściła bezwiednie ręce na znak niemocy, bo relacji wiekowych nie da się zmienić. Chłopak był nieprzyzwoicie młody, więc Jola mogła tylko na niego popatrzeć kupując parę rogalików z serem. Stał za ladą sztywno, odpowiadał na pytania niepewnie, wręcz lękliwie, jakby się bał, że poda klientom niewłaściwy produkt. „Praktykant- przyszło jej do głowy- niewinny, wrażliwy, uczuciowo niewyczerpany jak młoda studnia z czystą, niezmąconą wodą”. Jola zapłaciła nie spuszczając z niego wzroku, ale on patrzył tylko na kasę, potem na obciążone pieczywem półki, po czym zwrócił się do następnego klienta. Joli nie pozostało nic innego jak tylko wyjść, więc wyszła, ale nie zapomniała. Teraz do marzenia o ławce dołączyło drugie równie wielkie marzenie – dzielić ławkę z kimś takim jak ten chłopak.
                                                                    *

Brat wrócił z pola, zdjął przed progiem pokryte gnojem i trawą gumowce i dopiero wtedy dostrzegł siostrę.
- A wypoczywamy! To dobrze, bo w tym Wiedniu pewnie się napracujesz. Schudłaś biedna – użalał się nad Jolą -. Korzystaj z wolnych dni.
Jola spojrzała łagodnie na brata. Przypominał jej dzieciństwo, a właściwie najpiękniejsze wspomnienia z dzieciństwa.
Po południu obejrzała jeden z seriali, znudził ją, potem obejrzała inny. Chodziła po pokoju jak w klatce, wyjęła z torebki komórkę, ale zaraz znowu ją schowała, szybko, jakby przestraszyła się swoich myśli. Wyjrzała oknem, długo patrzyła na jasne słupy świateł z latarni ogrodowych Potem sięgnęła znowu po telefon, tym razem pewnie i wykręciła wiedeński numer.

                                                                           *
   Rano wyszła na zakupy do wiejskiego sklepiku. Właściwie unikała spotkań z mieszkańcami wsi. Kiedyś było inaczej, kiedyś  zaczepiała wszystkie znajome i opowiadała jak to jej dobrze w Wiedniu. Teraz standard jej życia niewiele różnił się od standardów na wsi, nie miała czym imponować, a chciała być kobietą sukcesu, podziwianą Wiedenką.
W sklepiku pracowała ekspedientka- plotkara, więc starała się zbyć ją krótkim ‘dzień dobry”
- A! przyjechała pani, na jak długo tym razem?
- Zobaczymy- krótka odpowiedź była jak strzepnięcie natrętnej muchy. Ekspedientka zamilkła.
- Potrzebuję proszku do ...zawahała się ..do takiej pralki na naczynia
- Ma pani na myśli zmywarkę?- zapytała ekspedientka z przekąsem- Niedobrze jak już się własnego języka zapomina
Jola zbyła ją milczeniem, szybko zapakowała proszek do torby i wyszła. Szła powoli w stronę domu, ale nagle przystanęła i szybkim krokiem wróciła do sklepiku. Zdyszana dopadła lady za którą stała wystraszona Gdowska
- Wyjechałam z kraju jak jeszcze nie było cholernej zmywarki, więc nie mogła się nazywać, bo nie istniała, przynajmniej u nas! To przecież nie zbrodnia. Dużo większą zbrodnią są motyle w brzuchu!
 Gdowska oparła się o regał ze słodyczami i nie wiedziała jak odeprzeć natarcie.
- Jakie motyle - wyjąkała ?
- W waszych idiotycznych serialach panienki czują motyle w brzuchu, to dopiero jest niemczyzna!
Jola poprawiła płaszcz, bo ręce zaczęły jej przeszkadzać, dziwnie wisiały jakby nieswoje.
- Bardzo przepraszam- dopiero teraz ekspedientka oprzytomniała. Jola wyszła. Ekspedientka wzruszyła ramionami. Będzie miała o czym opowiadać jutro po mszy.
                                                                              *                                                             
      W następnym tygodniu znowu stała przed piekarnią i przyglądała się chłopcu z rozwichrzoną czupryną. „Jak go zagadnąć? Co sobie pomyśli? Że nagabuje go stara baba? Ale ja go przecież nie nagabuję, chcę tylko z nim porozmawiać, to wszystko, usiąść obok niego , pogładzić jego splątane włosy” O niczym więcej nie marzyła, bo o czym można w jej sytuacji marzyć? W Wiedniu może taki związek by uszedł, ponad dwadzieścia lat różnicy, przerażające dwadzieścia lat, całe pokolenie. Z chwilą kiedy pomyślała o pokoleniu, chciała odejść i na dzień dzisiejszy zakończyć obserwację. Wtedy chłopiec podszedł do drzwi;
- Czy pani coś podać, bo zamykamy? Wiedziała, że to jedyna szansa
- Proszę o szklankę wody.
Oparła się o ścianę, jakby zrobiło się jej słabo, ale w rzeczywistości poczuła nieznany dotąd przypływ energii. Chłopiec wprowadził ją do sklepu i za chwilę stanął przy niej ze szklanką wody w ręku.
-Jak się  nazywasz?
- Andrzej- powiedział nieśmiało. Nagrodziła go palącym spojrzeniem.
W szklance zaczęły robić się niespokojne wibracje, jak przed trzęsieniem ziemi.
                                                                      *
- Pomóż mi w ogrodzie – poprosiła bratowa- podobno zawsze zachwycałaś się ogrodem. Próbowała wciągnąć Jolę w domowe zajęcia i pracę w gospodarstwie.
- Właściwie to ja lubię tylko patrzeć na ogród – broniła swego nic-nie –robienia.
- Jak ja nie znoszę takiego lenistwa! To nie dziwne, że nie znalazłaś sobie chłopa! Ale teraz to i tak już za późno- bratowa machnęła niedbale ręką. Ten ruch, zabolał najbardziej, lekkie skrzywienie nadgarstka, obraźliwe, bolesne przypieczętowanie staropanieństwa Joli.

                                                                       *   
Przed dom zajechał popielaty van z napisem przewozy osobowe. Młody kierowca wyjął z bagażnika dwie duże torby i ogromną walizkę, staroświecką i zamykaną na dwa zamki. Powolnymi ruchami wynosił bagaże i ustawiał je na ganku, z domu wybiegła bratowa
 -Pan do kogo?
-Przywiozłem rzeczy z Wiednia
- Jakie rzeczy – pytała oszołomiona nagłym podejrzeniem
- Bo ja wiem? Zapłacono, żebym przywiózł pod ten adres. Podstawił kobiecie pod nos kartkę z adresem.
- Przecież widzę- burknęła i nagle zawyła boleśnie
 - Jolka!
Najpierw wybiegł mąż, a za nim pojawiła się w drzwiach Jola, skulona, jakby się bała razów i złorzeczeń.
- Nie wracam już do Wiednia, zostaję na stałe w Polsce- wyrzuciła z siebie jednym tchem. Wydawało się jej że zapadła kosmiczna cisza, wyjałowiona ze wszystkich dźwięków wiosennego popołudnia.
Brat nie mógł zebrać myśli, skonsternowany drapał się dość nieelegancko po głowie.
- A gdzie będziesz mieszkać ?– natarła na nią bratowa i nawet nie odpowiedziała na ciche „do widzenia” wycofującego się kierowcy..
Jola przeczuła atak i dawno miała już przygotowaną odpowiedź;
- W moim domu rodzinnym – powiedziała, kładąc nacisk na moim – i właśnie o tym chciałabym z wami porozmawiać. Złapała pierwszą z brzegu torbę i wniosła ją do domu. Brat dłuższą chwilę stał zdezorientowany, po czym sięgnął po dużą walizkę i podniósł ją, jakby nic nie ważyła.
-  Oj ciasno będzie, oj ciasno- biadolił.
 Wieczorem przy kolacji znowu zagaiła temat
- Jeden pokój to za mało, chcę sobie w drugim na górze urządzić kuchnię i sama gotować, dietetycznie
-  Gdzie my mamy mieszkać?!- oburzyła się bratowa - Mamy troje dzieci!
- Pół domu należy do mnie- twardo i z uporem powiedziała Jola
- Twoja świętej pamięci matka przekręciłaby się w grobie!
- Mogła zostawić testament, to teraz nie musiałaby się przekręcać, a tak pół na pół i kwita.
- Jola!- Tym razem oburzyła się brat zwykle spokojny i małomówny - przecież to była też twoja matka..
-.... która całymi dniami na mnie wrzeszczała i goniła do śmierdzących krów
- A ty naturalnie stworzona jesteś do czegoś lepszego- wtrąciła bratowa- jak jesteś taką wielką panią, to kup sobie mieszkanie gdzie indziej, przecież jesteś bogata!
- Nie ma mowy, tu wyrosłam, tu mieszkał mój ojciec i tu zmarła moja kochana babcia, i ja też tu umrę! Poza tym nareszcie chcę żyć tak, jak sobie to od wielu lat wymarzyłam. Harowałam na Zachodzie, podcierałam tyłki, sprzątałam, teraz będę odpoczywać, siedzieć na ławce, należy mi się!
Bratowa spojrzała na męża wściekle, brat patrzył na Jolę bezradnie. Wydał się jej taki młody, niedoświadczony, zupełnie tak jak dawniej, kiedy był jej małym braciszkiem. Rozmawiali często schowani za krzakami porzeczek, osłonięci przed wzrokiem matki
- Lubię patrzeć na drzewa, jak się rozwijają, zmieniają barwy..- mówiła mu wtedy. Patrzył na nią bladoniebieskimi oczami,
- Co ty ciekawego w tym widzisz? Zwykłe drzewa, niektóre nawet paskudne, ogryzione przez kozy i obsikane przez psy, że dosłownie schodzi z nich kora. Mówił beznamiętnie, z ustami pełnymi kaszanki z chlebem.
 -Kochany brat, niczego nie zrozumiał – mruknęła do siebie i przytuliła drobnego chłopca z dużymi bladoniebieskimi oczami.
                                                                         *
  Wyszła przed dom i usiadła na ławce
Czy wróciłaby do Polski, gdyby nie ta historia z Pogromcą?
Kiedyś znienacka weszła do łazienki i zobaczyła jak Pogromca przystawia sobie do czubka głowy nadmuchaną lateksową rękawicę. Grube paluchy jak serdelki Gdowskiej sterczały w powietrzu, tworząc dość dyskusyjną ozdobę głowy. Początkowo wzięła to za żart, ale Pogromca regularnie wieczorem robił sobie kogucika. Zrozumiała, że to przypadek dla dobrego psychiatry. Znienawidziła więc lateksową rękawicę i straciła do Pogromcy pociąg seksualny. W chwilach zbliżenia miała przed oczyma jedynie wyprężonego kogucika i w najlepszym wypadku wybuchała śmiechem. Tak oto kogucik stał się przyczyną oziębłości seksualnej Joli i pośrednio wpłynął na jej rozstanie z Pogromcą
- Pogromca- powiedziała do siebie- idiotyczny pseudonim
                                                                                *
  Bratowa wieszała bieliznę na sznurze. Zaciekawiona spojrzała na taksówkę, z której wysiadła Jola z młodym człowiekiem, obarczonym ogromnym plecakiem i torbą podróżną.
Weszła do domu prowadząc Andrzeja za rękę
-To mój przyjaciel- przedstawiła go bratu. Bratowa wbiegła zdyszana do pokoju, żeby niczego nie przegapić
.- Czy trochę nie za młody dla ciebie Jola?- powiedział szczerze brat, jednocześnie wskazując miejsca przy stole. Bratowa bez słowa wyszła do kuchni, skąd potem dobiegały odgłosy energicznego zamykania szuflad i szafek, co można było uznać za dość wymowny komentarz.
- Najpierw pokażę Andrzejowi nasze mieszkanie na piętrze- spokojnie, dobitnie powiedziała Jola. Odprowadziło ją zdziwione spojrzenie brata i nasilone pobrzękiwanie naczyń.

                                                                                  *
  Słońce oślepiało Jolę, bo zapomniała ciemnych okularów. W tej chwili, kiedy strach powrócił, najchętniej ukryłaby pod nimi oczy. Nie mogła się zdecydować czy iść przez wioskę trzymając Andrzeja za rękę, czy też może na początek iść w bezpiecznej odległości, żeby nie wywoływać plotek. Andrzej milczał pochmurnie. Jeszcze kilka kroków i zdoła uciec przed gradem spojrzeń naładowanych negatywnie. Nie można się poddawać, mówił jej butnie podniesiony podbródek. Stawiała przesadnie wysoko nogi jak bocian chodzący po mokradłach. Nie panowała na swoimi nogami i rękoma. Przytuliła się do Andrzeja. Szedł obok nie sztywny, nie oddał jej pieszczoty. „Cóż ma dopiero dwadzieścia lat – pomyślała – jeszcze jeden zakręt i będą w domu”. Specjalnie wybrała drogę przez sam środek wsi. Nie wolno mi się ukrywać! Da muss man durch- powiedziała do siebie po niemiecku.

                                                                                      *
W niedzielę Jolę zbudził hałas na korytarzu, kakofonia dziecięcych pisków i nienaturalnie wysoki sopran bratowej
- Spania nie macie? – spytała Jola ponuro, przecierając oczy
Bratowa spojrzała na nią wyłupiastymi oczyma, które niebezpiecznie wyszły na zewnątrz, jakby miały wypłynąć z oczodołów.
- Przecież niedziela. Do kościoła trzeba się zbierać!
- No to co, że niedziela. Taki sam dzień jak inny- powiedziała Jola i poczłapała do łóżka- Nic się przez te dwadzieścia lat nie zmieniło.
- A co się miało zmienić?!
Schodziła po schodach i dalej złorzeczyła
- Że też taka się nie wstydzi. Wyleguje się całymi dniami w łóżku z tym gołowąsem. Tfuj, cała wieś się śmieje!
Jola jeszcze raz wyszła ze swego pokoju i stanęła przy schodach, jakby przez chwilę zastanawiała się, czy nie zepchnąć z niej wrzeszczącej bratowej
- Jesteście tak samo zacofani jak dwadzieścia lat temu. Nic się nie zmieniło! – rzuciła za nią rozwścieczona. Wróciła do pokoju. Andrzej siedział oparty na poduszkach, myślał o czymś intensywnie. Coraz częściej miewał złe nastroje, coraz mniej entuzjazmu dla nic- nie -robienia. Jola ubrała się. Założyła obcisły sweterek, zbyt kusy, więc co chwilę przy najmniejszym ruchu rąk wyłaziła spod jego materii fałda tłuszczu. Przykrywała ją naciągając bez przerwy sweterek, aż weszło jej to w nawyk.
- Może by tak pojechać dzisiaj do miasta?  zaproponował Andrzej. Jego młoda dusza rwała się do przygód, siedzenie w ogrodzie powoli odczuwał jak więzienie. Zielone więzienie.
- Po co? Przecież tu tak pięknie. Czy nie cieszysz się, że nie musisz pracować? Mam wystarczająco dużo pieniędzy, żeby utrzymać nas oboje. Coraz mniej się cieszył.
 Upalne lato umierało powoli, skwar dogasał, pozostawiając wypalone trawy i lekko już pożółkłe liście. Pocałunki Andrzeja też oziębły, na krótko i przelotnie pozostawały na ustach Joli, aby szybko zginąć

                                                                                  *
 Po dróżce wzdłuż torów kolejowych niepewnie i zygzakiem toczył się stary rower z ramą, na której siedziała Jola z miną cierpiętnicy. Za sobą czuła oddech Andrzej, który pedałował z całej siły, żeby utrzymać równowagę na wyboistej drodze. To jego młodość, niespożyta energia ją gniewały. Coraz częściej miałaby ochotę go za to ukarać. Nie patrzyła na boki, ale i tak dostrzegła jak baby kiwały głowami przyglądając się tej parze. Jola wyciskała na siłę uśmiech, który miał sygnalizować rozbawienie, granatowy beret idiotycznie zwisał po jednej stronie głowy. Jola była wściekła. Że też on nie może usiedzieć w jednym miejscu!

                                                                                   *
  Po śniadaniu Jola szykowała się żeby z kubkiem kawy zejść do ogrodu, Andrzej nagle zapragnął pojechać do miasta, do kina, lub po to tylko, żeby przejść się uliczkami starego miasta i zjeść lody.
.- Nie chce mi się-powiedziała, bo denerwowało ją nieugaszone pragnienie Andrzeja przebywania między ludźmi. Naburmuszył się, nadymał jak purchawka, wbił wzrok w blat stołu, a to nie oznaczało niczego dobrego
- A może wolisz wrócić za ladę i sprzedawać bułki do końca życia?- zapytała złowieszczo.
Wtedy wreszcie wybuchnął, wyrzucił z siebie kłęby gniewu, pretensji, które nagromadziły się w ciągu tych dwóch miesięcy.
.- Kobieto, jestem młody . Nie mogę całe życie spędzać z tobą w łóżku, a potem na ławce przed domem i pić kawę. Nie mogę ścierpieć tych ciągłych docinek twojej bratowej, krzywych spojrzeń ludzi, izolacji. Chcę żyć.
Po południu spakował torbę i odszedł. Patrzyła za nim długo jak idzie drogą w stronę stacji, uginając się pod ciężarem plecaka i torby. Z okna na piętrze widziała jak mija przekwitłe pole maków, smutne jak rozstanie. Wcześniej uważała, że to najsmutniejszy krajobraz, teraz wiedziała, że smutniejsza jest droga obok przekwitłych maków, po której idzie Andrzej w stronę stacji..
                                                                               *
 Jola nie pokazywała się we wsi, przeżywała swą porażkę po cichu, słuchając Perfektu z mocno już sfatygowanej kasety. Niedyskretny szept wiejskich bab szumiał w jej uszach jak natrętny wiatr, rozwiewał interpretacje tego zdarzenia, różne prawdopodobne wersje rozstania
- Jak tam Jola? Pewnie teraz rozpacza- zapytano Krystynę pod sklepem.
- To było do przewidzenia. Jak można sobie wziąć takiego młodzieniaszka?- dodał starszy mężczyzna dobrze już zaprawiony piwem 
- No i co z tego, że młody?! – rozzłościła się Krystyna-  Ludzie! przecież to dwudziesty pierwszy wiek!. Homoseksualiści urządzają Parady Równości, a wy nie możecie zaakceptować tego,  że starsza kobieta wzięła sobie młodego? Odwrotnie jest okey?!
Nagle żal się jej zrobiło Joli, która parła pod prąd na przekór fizyce i wiejskiej moralności.
Wieczorem, kiedy wracała z pracy zobaczyła ją na ławce przed domem. Podeszła. Zanosiło się na deszcz. Usiadła cicho obok niej
- Jakie masz plany?
- Będę siedzieć na ławce przed domem.
-Do końca życia?
- Tak
- Cierpisz na depresje? Wyszły świetne tabletki, bez recepty. W Polsce to nie jest już temat tabu
- Nie cierpię na żadną depresję, chcę po prostu nic nie robić
- Jesteś pewna, że właśnie tak chcesz dalej żyć?
 -Wiem na pewno, że będę szczęśliwa. Muszę siedzieć sama, bo nikt mnie nie rozumie. Próbowałam przecież  z Andrzejem. Nie wyszło, on też nie zaakceptował mojego sposobu bycia. Co w tym złego, że nic nie robię? Przecież się napracowałam! Po chwili dodała cicho, jakby prosząco
- Pozwólcie mi żyć tak, jak sobie to wymarzyłam.
                                                                                *                                                                 
   Nastąpiło oziębienie. Deszcz padał coraz częściej i zimno przenikało nawet w głąb domu Ławka na szczęście stała pod dachem, więc była w miarę sucha. Jola przyniosła sobie z pokoju gruby koc, którym się okrywała, siedząc przed domem. Siedziała nieporuszona, jakby nie czuła zimna. Zanurzyła się w myślach,  nic nie istniało poza nią  i ogrodem.
                                                                                   *                                                                    
  Nadeszły pierwsze przymrozki. Ziemia stała się twarda, niegościnna, powoli zasypiała
 Krystyna po pracy nie poszła do domu najkrótszą drogą, tylko przez pola, ciągnące się od stacji, żeby odwiedzić Jolę. Zobaczyła ją na ławce, wtuloną w szary koc.  W pierwszej chwili nie wiedziała czy powinna do niej podejść. Siedzenie Joli na ławce zawsze wywoływało u niej dziwne uczucie niepokoju, bo nie było to zwykłe siedzenie. Podeszła i usiadła przy niej ostrożnie, jakby nie chciała spłoszyć myśli.
- Co nowego? – zapytała cicho
Jola wzruszyła ramionami
- Siedzę
 - I co opłacało się? Jola, tak harować żeby teraz tylko siedzieć?
Jola milczała, po raz pierwszy nie wiedziała, po raz pierwszy straciła pewność. Ławka wydała się jej dość niewygodna. Nad ogrodem nisko wisiały postrzępione chmury.



Witam szanownych Czytelników

Witam wszystkich na moim blogu autorskim. Jestem autorką powieści psychologicznej"Uciec przed cieniem", wydanej  niedawno przez wydawnictwo Novae Res.Akcja książki osadzona jest w realiach lat osiemdziesiątych, a następnie ukazuje polską emigrację w Wiedniu po ogłoszeniu stanu wojennego.

http://zaczytani.pl/ksiazka/uciec_przed_cieniem,druk